Ostatnio moją odpowiedzią na wszystko jest Netflix. Kiedy się nudzę, kiedy mam wolny dzień, kiedy jest mi smutno, kiedy pada, kiedy urządzam sobie luźny wieczór ze znajomymi – nic mnie tak nie relaksuje, jak kilkugodzinny maraton filmowy albo nawet lepiej, serialowy. Najbardziej lubię wracać do filmów, które znam i lubię, ale często daję się skusić na premiery, o których jest głośno. W ten sposób dałam się wkręcić w „13 powodów”, „American Crime Story”, „Riverdale” (ostatnio mój faworyt) i ukochany serial… wszystkich, „Stranger things”.
http://electricpersona.tumblr.com/post/167062565587/hawkins-middle-school-snow-ball-1984
„Stranger things” zrobiło furorę już rok temu, kiedy pierwsze odcinki zostały opublikowane w internecie, wtedy też obejrzałam je jednym tchem, więc nie zdziwił mnie szum. jaki powstał wokół premiery nowego sezonu. Za ten drugi zabrałam się kilka tygodni po premierze, na początku listopada – pogoda była brzydka, akurat miałam kilka wolnych dni i przyjechałam do domu, więc miałam idealną wymówkę, żeby zaszyć się na 4 popołudnia przed telewizorem. Mam do tego serialu słabość, ale oglądając go, uświadomiłam sobie, że fabuła z odcinka na odcinek stawała się dla mnie coraz mniej interesująca, jednak jest w nim coś, co sprawia, że nie można oderwać się od ekranu. Zaczęłam się więc zastanawiać – w czym tkwi fenomen „Stranger things”? Dlaczego tak prosty pomysł skradł serca tylu ludzi?
Odpowiedź tkwi w kilku znaczących elementach, które, według mnie, tworzą magię „Stranger things”.
Sukces serialu opiera się, przede wszystkim, na jego unikatowym klimacie. Nie trzeba się za długo zastanawiać, żeby stwierdzić, że różni się on od innych, współczesnych serii. Stylizacja na lata 80. czyni go oryginalnym i pozwala osobom, które osobiście nie zaznały popkultury tamtej dekady, odkryć ją po raz pierwszy, w nowym wydaniu. Twórcy serialu świadomie wykorzystują dorobek reżyserów, takich jak Steven Spielberg czy John Carpenter, żeby przenieść nas 30 lat w przeszłość. Kiedy oglądam „Stranger things”, czuję tęsknotę za czasami, w których nawet nie było mnie na świecie. A nic tak nie przyciąga nas do ekranu, jak dzieła, które budzą nostalgię. Ta estetyka, budowana od sposobu kręcenie, przez atmosferę, charakteryzację aż po, mój ukochany element, muzykę, nawiązuje do filmów z lat 80. i przenosi nas w inny świat.
Kolejnym elementem, który przyciąga w serialu, jest rzeczywistość ukazana oczami dzieci. Jakby się nad tym zastanowić (i gdyby zignorować nieco bardziej skomplikowane elementy polityczne), fabuła kręci się wokół potworów rodem z dziecięcych koszmarów (podobny pomysł wykorzystano w, kultowej już, „Gęsiej skórce”). Nie jest to całkowicie mroczny horror, a momentami przypomina on wręcz konwencją filmy familijne, właśnie za sprawą Eleven, Mike’a, Willa, Lucasa, Dustina i Max. Dziecięce spojrzenie sprawia, że nawet straszne sytuacje, w których znajdują się bohaterowie serii, mogą znaleźć proste rozwiązania.
Wszystkie te elementy składają się na fenomen „Stranger things” – serial czaruje oldschoolowym klimatem, estetyką, muzyką, zgrabnie wplecionymi aluzjami popkulturowymi, ale sympatię fanów zdobył, przede wszystkim, utalentowaną obsadą, w szczególności dziećmi, które po obejrzeniu drugiego sezonu, powoli zaczynam traktować jak młodsze rodzeństwo. I właśnie w tym tkwi chyba magia kina.