Blog

21 grudnia 2017

5 filmów, które powinna obejrzeć każda maniaczka urody!

Nie wiem, jak wy, ale ja uwielbiam czerpać inspiracje z filmów – obserwuję modę, wnętrza, zachowania bohaterów.Są takie dzieła stworzone w tak wyrazistym stylu, że pozostaje on w naszych głowach na dłużej i chcemy w jakiś sposób emanować nim w prawdziwym życiu. Chciałabym polecić 5 takich perełek, które szczególnie spodobają się urodowym maniaczkom ze względu na bohaterki, reprezentujące różne archetypy i noszące się w charakterystyczny sposób.

„Przekleństwa niewinności” – jeden z moich ulubionych filmów pod względem stylizacji. Oglądając go, odczuwam melancholię, ale jednocześnie widzę w przedstawianym świecie wiele romantyzmu. Romantyzmu w tym, jak wykreowane są bohaterki. Siostry Lisbon uosabiają amerykański urok, wyróżnia je klasyczna uroda; jasne oczy, jasne włosy, jasna cera. Wyglądają nierealnie, jak eteryczne blond anioły. Inspirują prostotą – niewidoczny makijaż, pastele, rozwiane włosy.

„Neon Demon” – nie można odmówić mu gustownej oprawy. W wykreowanym świecie mody światła są intensywne, a makijaż pełen brokatu i nieskazitelny. Warto zwrócić uwagę na detale, bo niektóre z nich mogą sprawdzić się na wyjścia, kiedy mamy ochotę na teatralny efekt i nie boimy się zaszaleć.

„Śniadanie u Tiffany’ego” – tym razem klasyk. Holly Golightly jest minimalistką, ale za to z jakim rozmachem! Do czarnej sukienki dodaje perły, do prostego upięcia ozdoby, a delikatnie pomalowaną twarz zakrywa efektownymi okularami przeciwsłonecznymi. Jej makijaż jest idealnie zbalansowany – naturalny kolor ust i mocniej podkreślone oczy. To świetna kombinacja dla kobiet eleganckich, które nie chcą przesadnie „atakować” makijażem.

„Cukiereczek” – najbardziej absurdalny, ale chyba ulubiony mój film z tego zestawienia. Kiczowaty do tego stopnia, że stał się kultowy, zwłaszcza jeśli chodzi o inspiracje modowe. Akcent postawiono w tym przypadku na maksymalizm – im więcej tym lepiej. Brokat, cekiny, lateks, monochromatyczne stroje. Do tego intensywne konturowanie i kolorowe cienie. A jeśli mamy specjalną okazję, niech będzie jeszcze mocna szminka albo lepki błyszczyk!

„The Love Witch” – nie mogę wyjść z podziwu dla tego dzieła. Choć pochodzi z 2017 roku, to mogłabym przysiąc, że jest autentykiem z lat 70-tych. Zamierzony efekt został osiągnięty, bo film w każdym detalu przypomina stare kino. Uwielbiam zbliżenia na twarz tytułowej bohaterki, która jest zawsze dopracowana. Ważny jest kolor na policzkach i błękit na oczach, ale punktem programu jest wyrazisty, tzw. „koci” eyeliner. Usta natomiast cieliste lub w lekkim koralu.

Szczerze polecam każdy z tych filmów, jeśli macie ochotę nacieszyć swoje oczy czymś niecodziennym i inspirującym – może znajdziecie w tych ikonicznych bohaterkach coś, co możecie wykorzystać dla siebie!